środa, 29 marca 2017

O życzliwości, czasie wolnym i drodze do lagru [Magda, Kasia, Sara]


Życzliwość
Kiedy przyjechaliśmy do Czarnegolasu czuliśmy się bardzo obco. Zauważaliśmy granicę, która nas rozdziela. Jednak z upływem czasu mieszkańcy robili się coraz bardziej otwarci i mniej podejrzliwi wobec nas. Zaczęliśmy być rozpoznawalni jako „studenci z Poznania”, witani na ulicach oraz goszczeni kawą i ciastkiem w domach.
W moim wyobrażeniu Czarnylas jawi się jako wieś, w której ludzie są bardzo życzliwi wobec siebie. W sklepie sasiędzi spotykają się, zawsze mają coś miłego sobie do powiedzenia. Serdecznie się witają, przekazują informacje i pozdrowienia. Możnaby powiedzieć, że sklepy są swoistymi punktami informacyjnymi we wsi – podobnie jak biblioteka i sala wiejska, które sprzyjają integracji mieszkańców.
Bardzo często moi rozmówcy podkreślają to, że wieś ma to do siebie, że nikt nikogo nie zostawi w potrzebie. Kiedy starsza pani ma umówioną wizytę u lekarza, od razu sąsiad oferuje się, że podwiezie ją autem pod samą przychodnię. Albo w sytuacji gdy jesienią, późnym wieczorem jeden z mieszakńców „zakopał się” niegdyś w błocie autem, to bez żadnych problemów kilku sąsiadów przybyło z pomocą traktorem, mimo niesprzyjającej pogody.
We wsi można dziś spotkać wyznawców trzech religii, ale według mieszkańców dla nikogo nie ma to najmniejszego znaczenia, do którego kościoła ktoś chodzi na mszę lub jakiego jest pochodzenia. Usłyszałam od pewnej pani, że: „Bóg i tak jest jeden, więc dlaczego mielibyśmy wytykać palcem kogoś, kto odwiedza inny kościół niż ten, co nasza rodzina”. Zdarzają się też tak zwane małżeństwa mieszane, kiedy jeden z małżonków jest wyznania katolickiego, a drugi wyznania ewangelickiego i nikogo to nie dziwi. Jest to rzecz zwyczajna i normalna dla mieszkańców Czarnegolasu. [Magda]


 Alicja szuka informatora, fot. E. Panek

 Traktorzystka Ania, fot. S. Fruga

 Dominika i Magda, fot. E. Panek

 Droga do domu, fot. E. Panek

Spotkanie w odolanowskim kościele ewangelickim, fot. E. Panek

A jak Panie chętnie spędzają wolny czas?
„Babcia tego nie wydawaj nikomu, to musi zostać!”
Rzeczy wykonywane przez nas stają się nośnikami naszej opowieści. Pozostawiają odrobinę twórcy; ślady jego myśli, kunsztu, staranności i poświęconego czasu. Dzięki temu rzeczy ożywają. Szczególnie jeśli mamy podarować je najbliższym.
Po swoim pierwszym dzisiejszym wywiadzie, postanowiłam udać się do pana Leona, miłośnika historii, którego dzień wcześniej nie zastałam. Zbliżając się do jego posiadłości, ujrzałam Sarę, która właśnie kończyła z owym panem rozmowę. Zasmuciłam się, pomyślałam: jak to będzie z moimi następnymi informatorami?
Pod naszą altaną Sara powiedziała, że miała w planach spotkać się z panią Marią. Zapytała, czy ja nie chciałabym tej pani odwiedzić? Było mi bardzo miło, zgodziłam się!
Udałam się pod wskazany adres. Wchodząc na podwórko obserwowałam czy nie nadbiega jakiś czworonóg, zdziwiłam się, bo to chyba jedna z nielicznych posiadłości w Czarnymlesie, w której go nie było. Drzwi otworzyła pani Maria i pani Kazimiera- siostra, która również była w domu.
Panie były przesympatyczne. Gdy przeszłyśmy do tematu spędzania wolnego czasu, dowiedziałam się, że panie świetnie szydełkowały, haftowały i zajmowały się robótkami ręcznymi. „Swetry, skarpetki, czapki, rękawiczki- ja to wszystko robiłam”. Nie pomyślałabym, że sweter, w który była ubrana pani Maria był własnoręcznie zrobiony.
Ale to nie koniec mojej dzisiejszej przygody z haftem!
Weszłam do pokoju gościnnego pani Jadwigi, mojej kolejnej rozmówczyni i co zobaczyłam? Nici leżały w kartonie na sofie. W pewnym momencie wywiadu dostrzegłam także pięknie wyhaftowane płótno. Okazało się, że córka pani Jadwigi pasjonuje się haftowaniem.
Robić na drutach, haftować, szyć babcie i mamy uczyły się same. Teraz dzielą się tą wiedzą ze swoimi córkami, które być może przekażą dalej cenne i praktyczne umiejętności oraz sposób spędzania wolnych chwil.
P.S. Dzięki Sara za umożliwienie mi tak inspirującej rozmowy! [Kasia]

 Płótno wyhaftowane przez córkę p. Jadwigi, fot. K. Sołtys

Sweter wydziergany przez p. Kazimierę, fot. K. Sołtys
Którędy do lagru?
Poza ustaloną pulą wywiadów od pierwszego dnia w terenie każdy z nas, studentów, zajmuje się też obserwacją wyznaczonego obszaru tematycznego Czarnegolasu. Tematem mojej obserwacji stały się między innymi miejsca pamięci. Nie wiedząc jeszcze jak się za nie zabrać, zajęłam się zgłębianiem tematu miejsc wartych zobaczenia na wsi. Dość szybko zauważyłam, że starsi mieszkańcy przytaczają historie (które bardziej przypominają legendy) o obozie pracy działającym w latach okupacji na pobliskich terenach.
Pytałam o niego napotkane mamy z dziećmi i najstarszych rodowitych Czarnolesian i nikt z pytanych nie był w stanie podać mi dokładniejszych informacji. Pani na placu zabaw mówiła, że chyba jakiś obóz kiedyś był, ale to nie czasem za komuny? Pan Marian pamięta jeszcze jak tu rowy były kopane przez więźniów i to "tam jak na cmentarz i na mostku w lewo, potem prosto i w prawo do końca". Pani z wózkiem właściwie przyjezdna, to może mąż by wiedział, ale “spróbuje Pani tam na Hetmanów tą drogą”. Co osoba, to nowa wersja zdarzeń i wskazówek. A co zastałam jak tam w końcu przyjechałam? Miłego pana na traktorze - “Pani, ja tę ziemię z gospodarstwem to od RSP odkupiłem, nikt tam wtedy nie mówił, że to lagier był.”
Zastanawiam się czemu historia obozu, schowana gdzieś pod stertą innych wspomnień najstarszych mieszkańców, nie jest przekazywana dalej? I co sprawia, że to miejsce jest tak niewiele znaczącym faktem w świadomości Czarnolesian? Może ostatnie dwa dni w terenie wyjaśnią jeszcze co nieco, a póki co z czujnością "złych" psów, stojących na straży furtek w myśl "to, że mnie nie widać, nie znaczy, że mnie nie ma", wyławiam wątki miejsc pamięci z rozmów z mieszkańcami. [Sara]


Pozostałości po obozie, obecnie część gospodarstwa, fot. S. Fruga




 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz