środa, 29 marca 2017

O Manhattanie czarnoleskim i dobrym wyniku 4:0 [Ewelina i Mateusz]

Manhattan w Czarnymlesie?
Czarnolesianie nie mają (jeszcze?) nazwanych wszystkich ulic, a numery porozrzucane są to tu, to tam. Dodatkową osobliwością jest fakt, że po jednym numerze następuje kilka tych samych z dodanymi kolejnymi literami alfabetu. Prawdziwy koszmar dla kurierów (i antropologów)!
Z tego powodu już od samego początku badań wypytywaliśmy mieszkańców o potoczne, im tylko znane nazwy, aby ułatwić sobie dotarcie do poszukiwanych miejsc we wsi. I słyszymy – „ta główna to Odolanowska, ta na Wrocław to Wrocławska, a tu gdzie cmentarz to Cmentarna”. Logiczne. I nagle pada: „A tu, jak się jedzie na Szklarkę, ostatnie domy to Manhattan”. Zdębieliśmy. I natychmiast zaczęły się poszukiwania: A dlaczego tak? A skąd ta nazwa? Czy wszyscy tak to nazywają? Wszystkim moim rozmówcom zadawałam pytanie o Manhattan, a odpowiedzi były różne – że to „po prostu osiedle”, „działkowcy”, „nijak się nie nazywa”. I tak drążyłam, drążyłam, aż w końcu dziś dopisało mi szczęście – dotarłam do mieszkańców „Manhattanu”. Czy rzeczywiście się nimi czują? Okazuje się, że ta część wsi była kiedyś boiskiem. Tam, gdzie dziś stoi dom była bramka, a druga na sąsiednim podwórku. Potem gmina grunt podzieliła na działki i sprzedawała ludziom, a oni budowali domy. I tak kolejno powstawały budynki oznaczone tym samym numerem – 11, z dopisanym literami aż do „J”! Skąd nazwa Manhattan? Ano stąd, że jak domy powstawały, to ludzie ze wsi mówili, że tu się najbogatsi budują. Ot, tajemnica!
A jak się na Manhattanie żyje? „Dobrze, z daleka od centrum wsi, zgiełku, samochodów. Spokojnie”. Sąsiedzi wszyscy znani, życzliwi, wokół lasy, pola… Wąska droga donikąd, na której dopiero niedawno wylali asfalt, uczęszczana jest jedynie przez mieszkańców „dzielnicy” i raz na jakiś czas tych, których GPS postanowił wyprowadzić w pole. „Kiedyś nawet tabliczka z nazwą miejscowości stała przy krzyżu i mieszkaliśmy poza wsią!” [Ewelina]

 
  
Fot. E. Panek
 
Mecz LKS Czarnylas
26 marca odbył się mecz LKSu Czarnylas z drużyną z Chynowy. Już przed meczem po ulicach Czarnegolasu słychać było wieść o tym wydarzeniu. Pan Stanisław - prezes klubu, z którym miałem przyjemność rozmawiać dzień przed meczem, opowiadał o swoich podopiecznych wytrwale trenujących kilka razy w tygodniu. W naszych rozmowach często słychać było o nadchodzących rozgrywkach: „To pierwszy mecz w sezonie wiosennym!”. Na płotach rozwieszone były przykuwające wzrok plakaty informujące o meczu. Kilka minut przed rozgrywką trybuny zaczęły wypełniać się kibicami obu drużyn. Po krótkiej rozgrzewce zawodnicy gotowi do gry rozpoczęli akcję. Już w pierwszych minutach zauważyłem, że inicjatywę na boisku przejmowała głównie drużyna Czarnegolasu. Dostrzegłem świetną formę oraz zacięcie zawodników - poruszali się szybko i zwinnie. Skoncentrowałem się na zachowaniu otaczającej mnie publiczności, która nie pozostawała obojętna na akcję toczącą się na boisku. Wszyscy żywo komentowali, dopingowali, oraz wspierali zawodników. Zastanawiałem się, jakie mogą ich łączyć relacje, jakie znaczenie mają dla nich takie wydarzenia, jak ważne jest istnienie lokalnej drużyny piłkarskiej. Myślę, że kibiców obu drużyn było mniej więcej tyle samo. Mecz zakończył się zwycięsko dla drużyny z Czarnegolasu! Zatriumfowali imponującym wynikiem 4-0. Mimo iż nie jestem fanem piłki nożnej, to nawet ja poczułem atmosferę sportowej rywalizacji i wspólnotowego przeżywania tego wydarzenia. [Mateusz]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz